08 czerwca 2012

Dreams Less Sweet 2

    Poszedłem z matką do lumpeksu. Można wiele mówić o pociągającej nieprzewidywalności sklepów z odzieżą używaną, a nawet o pewnej tajemniczości, ale to przychodzi później. Fundament stanowi czynnik ekonomiczny. Odbieranie odzieży wartości czysto użytkowej na rzecz niemalże kolekcjonerskiej pociąga za sobą potrzebę posiadania znacznie większej ilości ubrań niż przy funkcji wyłącznie ochronnej. Wiele innych czynników, w poszukiwaniu których należałoby sięgnąć nawet do lat szkolnych moich rodziców sprawia, że chcąc mieć dużo ubrań, mogę kupować je tylko i wyłącznie w tych miejscach z chaotycznie porozwieszanymi rzeczami, pozbawionych zwykle wystroju, cuchnących środkiem do dezynfekcji i biednymi ludźmi. Mimo to przeważnie nie narzekam- z odpowiednim podejściem można to naprawdę polubić.
    Ten sklep był sprawdzony- wielki ceglany magazyn przy bardzo długiej drodze donikąd, z dachem krytym blachą, niczym fabryka lub zajezdnia tramwajowa. Zapewne kiedyś wytwarzano tam coś, na co mógł się wyrzygać każdy porządny obywatel w sobotnią noc, teraz na rzędach wieszaków chińskie ubrania dla biedoty mieszają się z luksusowymi, fabrycznie nowe produkty sieci ubrań (nikt nie wie, jak się tam dostają) z czyimiś ulubionymi ciuchami noszonymi przez lata aż wyglądają jak gówno i, co najbardziej irytujące, ubrania damskie z męskimi. I chodzi o to, by wejść tam i dać się zaskoczyć. Nic tak szybko nie generuje potrzeb- nigdy bym nie powiedział, że potrzebuję kremowej sportowej kurtki z jedwabiu sygnowanej marką papierosów Camel, dopóki jedna z nich (jedyna?) nie zaskoczyła mnie podczas którejś z wizyt takich jak ta na wieszaku.
    Zaskoczenie nastąpiło i tym razem, jednak nie do końca o to chodziło. Ktoś wyburzył dwie podłogi w budynku, przez co nie był on już dwupiętrowy. Zamienił się w wielką halę, hybrydę katedry z fabryką z XIX wieku o szarych ścianach. Wrażenie pustki potęgowała mała ilość wieszaków z ubraniami- w jednym rogu hali było ich może trzy, poza tym nic. W kilku tylko miejscach leżały dziwne, poskręcane kupy zardzewiałego metalu. Ich kształt nie wskazywał w żaden sposób na ich przeznaczenie w przeszłości. Całe miejsce było bardzo nieprzyjemne i niepokojące. Niezręcznie byłoby jednak po prostu wyjść, zdecydowałem się więc mimo wszystko podejść do któregoś z tych wieszaków i po prostu zacząć oglądać ubrania. Wszystkie z nich były czarne lub ciemnoszare, powycierane, dziurawe, niektóre chyba już gnijące. Nie nadawały się do niczego. Zmarnowany czas.
    Zauważyłem jednak w przeciwległym rogu hali drzwi, to znaczy otwór o kształcie drzwi. Być może prowadził on do miejsca z większą ilością ubrań. Lumpeksy często są nielogiczne, często panuje bałagan związany z remontem, wymianą towaru czy tym, że po prostu nie opłaca się nikomu jakoś sensowniej tego układać. Zdecydowałem się tam pójść. Otwór prowadził do krótkiego korytarza. Jego ściany, podłoga i sufit były czarne niczym węgiel, a ich struktura była chropowata, tak, jakby wykuto je w kamieniu. Po drugiej stronie korytarza znajdował się drugi drzwiootwór. Po wejściu w niego znalazłem się w wielkiej, kwadratowej wieży. Wszystko tam także było czarne i chropowate. Zaskoczony spojrzałem w górę. Sufit był strasznie wysoko, ledwo było go widać. Wieża musiała mieć chyba z kilometr wysokości. Przytłoczyło mnie to i przeraziło do głębi. Straciłem resztki zimnej krwi i poczułem, że muszę jak najszybciej stąd uciec. Skierowałem się znowu w stronę drzwiootworu. Okazało się, że teraz zamiast korytarzyka znajduje się za nim wiszący most o mniej więcej takiej długości. Był to most z gatunku tych filmowych, skrzypiący, dziurawy, zniszczony i rozpięty nad wielką otchłanią. Po drugiej stronie stała moja matka, krzyczała. Przebiegłem przez most, który okazał się być stabilniejszy niż na to wyglądał. Znalazłem się znowu w hali. Miała tam miejsce dyskoteka. Kiczowate kółka w kilku kolorach kręcące się po podłodze, pochodzące z reflektorów pamiętających lata 90. Kilkanaście tańczących osób pośrodku hali, wszyscy bardzo ubogo ubrani, zniszczeni, bladzi, smutni. Czułem się coraz gorzej. Zapragnąłem znaleźć się w znanym mi dobrze lumpeksie w zupełnie innej części miasta- jest on mały, bardzo tani i z niego pochodzi między innymi kremowa, jedwabna kurtka. Powiedziałem o tym matce.
-No ale już jest dwudziesta, chyba nie zdążymy.
Rzeczywiście. Za małymi okienkami hali było widać czarne, bezgwiezdne niebo. Zanim poszedłem do wieży, było jeszcze jasno.
-No tak, tamten był otwarty do siedemnastej, pamiętam!
Nie można było już zrobić nic. Wtedy straciłem kontrolę. Poczułem, że zaczynam biec jak szalony. W sekundę wyleciałem z przerażającej hali, prosto w mrok nocy. Żółty, dobrze oświetlony autobus wyglądał nowocześnie i zapraszająco. Chyba do niego wsiadłem.
    Odzyskałem siebie w momencie, w którym wchodziłem do klasy w jakiejś szkole. Możliwe, że było to moje gimnazjum, ale to równie dobrze mogła być kwestia zbliżonej (anty)estetyki wnętrza, w którym się znajdowałem. W klasie zastałem losowo rozmieszczone kilka osób, które znałem co najwyżej z widzenia albo w ogóle. Generalnie zdawało mi się, że widziałem je wcześniej, ale nie byłem z nimi powiązany w żaden sposób. Spojrzałem w pustą, otoczoną brzydkimi lokami i bladą twarz. Oczy za okularami w drucianych oprawkach tępo wpatrywały się we mnie. Tak jak większości ludzi, przeważnie robi mi różnicę czy ktoś się na mnie gapi czy nie, jednak coś tak rozmytego i pozbawionego esencji jawiło mi się jako martwe i nie wywierało na mnie żadnego wrażenia. Skierowałem więc swój wzrok na ścianę naprzeciw drzwi. Jak w większości klas, było tam typowe, toporne szkolne biurko.
    Siedziała przy nim dziewczyna, którą znałem. Śliczna, o bardzo seksownym ciele, z długimi czarnymi lub ciemnobrązowymi włosami i równoległą do podłoża grzywką, która świetnie komponowała się z bardzo czarnymi oczami. Podszedłem do niej. Otworzyła szufladę biurka i zaczęła dziwnie bełkotać o czymś, co miało znajdować się w szufladzie. Z jej opisu nic nie wynikało. Zajrzałem do środka. Było tam dużo papierów, artykułów piśmienniczych i długa, ciemnozielona linijka. Innymi słowy, absolutnie nic niezwykłego. Zapytałem więc moją ładną znajomą:
-Na czym jesteś?
-Me..fe...dron.
Trochę mi nie pasowało, żeby pod wpływem stymulantu występowały zwidy, ale na jej poziomie dojrzałości pewnie i upalona krzyczałaby, że ma haluny. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego fenomenu, niemniej obracając się w pewnych kręgach przywykłem do niego tak jak do swojej niedowagi czy architektury mojego miasta. Moją reakcję na ten kretynizm stanowił więc tylko przyjazny uśmiech „cieszę się, że cię widzę”. Został on odwzajemniony. Nachyliła się nade mną i pocałowała mnie. Odwróciłem się do grupy zjebów gapiących się w to widowisko. Poprosiłem ich, aby wyszli. Zrobili to posłusznie. Kiedy właścicielka tępej twarzy otoczonej lokami wstała ze swojego krzesła, wlepiła we mnie ponownie swoje bezmyślne spojrzenie. Tym razem jednak odnalazłem w nim także swego rodzaju wyrzut. Kompletnie mnie to nie obchodziło.
    Usiadłem przy biurku, na krześle, na którym przed chwilą siedziała ona. Ona z kolei usiadła na krawędzi łóżka, które pojawiło się na miejsce kilku ławek. Zupełnie mnie to nie zdziwiło, wydawało mi się ono mimo wszystko na miejscu- moja śliczna znajoma stała się punktem odniesienia, nie obskurna klasa z lamperią do połowy ściany. Wyciągnęła swoją długą nogę w białych kabaretkach i zaczęła pocierać trochę dużą, ale proporcjonalną do wzrostu stopą o moje krocze w spodniach. Przez moment rozmyślałem o słowie „zajebiste”. Kiedy miałem już pełny wzwód, szybko osiągnięty tą metodą, wstałem i rozpiąłem spodnie. Uklękła i z uśmiechem wzięła członka do ust. Kiedy spojrzałem na to z góry, pomyślałem sobie, że jest to w jakiś sposób poza harmonią, że coś nie pasuje. Chyba chodzi o za mały penis, ale szybko przestałem się nad tym zastanawiać, bo poczułem prawdziwą rozkosz. Po chwili zacząłem się zastanawiać nad nazwiskiem mojej partnerki. Dopiero kiedy wyobraziłem sobie brzeg morza o zachodzie słońca, z wulkanem w tle, oglądany z drewnianego pomostu, spośród kilku znanych mi kombinacji jej imienia z różnymi nazwiskami, wybrałem tą właściwą.