25 kwietnia 2012

Dreams Less Sweet

KRĄG I
    Kolosalna twierdza, złożona wyłącznie z graniastosłupów. Nieregularna kompozycja kątów prostych i ostrych, pnąca się aż do nieba, skrywająca w swoim wnętrzu coś, co roztacza nawet przez grube, brązowe ściany z czegoś, co jest równocześnie kamienne i syntetyczne przez swoją gładkość aurę zła i nieprzystępności. Pomimo pomarańczowego słońca prażącego ściany budowli, jest wiele ocienionych miejsc, które biją chłodem od kamienia. W takich miejscach jak to, natura leży nieprzytomna z wybitymi zębami.
    Niezdobywalność tej konstrukcji jest sugerowana już przez jej demoniczną architekturę. Tak wielka, wydrążona kupa nieznanego nam kamienia wymaga jednak pewnych prac konserwacyjnych (nieważne i nikt nie wie, na czym polegają) i wentylacji. Po zadaniu sobie pewnego trudu można w pozornie monolitycznej konstrukcji odnaleźć system wnęk, przesmyków i korytarzy które to wszystko umożliwiają. I tak pomiędzy dwoma graniastosłupami o podstawie równoległobocznej po cichu skrada się Frodo Baggins i Samwise Gamgee. Mają oni stawić czoła geometrycznemu siedlisku zła. Są bardzo, bardzo mali i słabi wobec potężnej budowli, o której prawie nic nie wiedzą i nie potrafią jej nawet ogarnąć wzrokiem. Nagle słyszą cichy, nieokreślony bliżej dźwięk, który sugeruje, że coś jest za nimi i zbliża się. W błyskawicznie podjętej, spontanicznej decyzji odbijają do małego pomieszczenia technicznego, do którego prowadzi otwór wielkości drzwi w prawej ścianie korytarza. Pomieszczenie jest jednak tak samo puste, brązowe i kamienne jak każda inna powierzchnia w tej konstrukcji. Frodo i Samwise w ostatniej chwili znajdują niewielki kanał wentylacyjny, do którego będąc hobbitami z łatwością wślizgują się. Wtedy do pomieszczenia wkracza Wielki Strażnik. Przerażający robot o równie nieregularnej konstrukcji co jego miejsce pracy, cały ze lśniącego metalu. Porusza się w dziwny, trudny do uchwycenia, jakby owadzi sposób. W układzie dziwnych płytek, wsporników i serwomechanizmów tworzących korpus maszyny możemy zobaczyć karcącego z całą surowością ojca, Terminatora, bezlitosnego gwałciciela... Wyrażająca niemożliwe do odczytania dla człowieka emocje „twarz”, także stanowiąca plątaninę lśniących, metalowych części ma parę zielonych, świecących słabym światłem oczu. Nemezis rozgląda się nimi po pustym pomieszczeniu. Jego oczy jednak widzą więcej niż światło odbite od przedmiotów. Podchodzi... podpełza? Podjeżdża? Do wlotu kanału wentylacyjnego. Frodo i Samwise otwierają bezgłośnie usta i oczy, stojąc przed perspektywą zostania porażonym przez śmiercionośny promień energii, którą potrafi wystrzeliwać Wielki Strażnik. Niespodziewanie jednak, cały budynek sam z siebie uznaje, że musi otworzyć zupełnie inny korytarz poprzez przemieszczenie ogromnego graniastosłupa dokładnie o szerokość pomieszczenia. Oznacza to, że w ostatniej chwili przed egzekucją Wielki Strażnik zostaje sprasowany pomiędzy dwoma gigantycznymi blokami z brązowego kamienia.
KRĄG II
    Ta wycieczka szkolna trwa kilka dni. Logiczną konsekwencją tego jest konieczność spędzenia jednej lub więcej nocy w hotelu, znajdującym się w zwiedzanym aktualnie mieście. Wszedłem więc z całą wycieczką, ale raczej wyalienowany, samotny z moją czarną torbą w ręce. Minąłem dziewczynę z czarnymi włosami, ani ładną, ani brzydką, siedzącą na recepcji. Nie podobały mi się jej rysy twarzy, ale miała bardzo ładną, nieskazitelną cerę. Nigdy wcześniej jej nie widziałem.
    Cały hotel był ciemnobrązowy, w kolorze karczmy z XIX wieku. Kojarzyły się z tym także deski w poprzek stropu, a także gruba futryna drzwi, z drewna w takim właśnie kolorze. Wszystko było bardzo stare, zniszczone i zapuszczone. Nie podobało mi się, czułem się jak w jakimś nawiedzonym domu. Jedyną porządną rzeczą było łóżko- nie takie jak w zwykłych hotelach dla plebsu, było duże, szerokie, z litego, ciemnobrązowego drewna. Szkoda, że leżał na nim przygotowany lipny, cienki, różowy koc, pod którym chyba miałem spać. Zmęczony, po prostu walnąłem się na posłane łóżko i zacząłem cieszyć się chwilą spokoju. Chwilą.
    Nagle podniszczone drzwi z litego, ciemnobrązowego drewna otwarły się z hukiem. Do mojego pokoju wpadła dziewczyna z recepcji. Zaraz za nią pojawiła się jakaś blondynka. Nie zwróciłem na nią szczególnej uwagi, nie zdążyłem się przypatrzeć, widziałem tylko blond włosy. Zapamiętałbym więcej, gdyby nie to, że zaraz po nich wpadła pewna dziewczyna o dziwnym imieniu. Znałem ją wcześniej, już od kilku miesięcy, rozmawiałem z nią na kilku imprezach. Nie pamiętam o niej prawie nic, byłem wtedy zawsze pijany lub zajęty czym innym. Jednoznacznie jednak kojarzy mi się z pewnym osobliwym rodzajem brzydoty. Jest niby zgrabna, teoretycznie ma przyjemne rysy twarzy, jednak sprawia wrażenie napuchniętej od wewnątrz. Trudno to wytłumaczyć. Pomimo tego że nie jest gruba, składa się z samych obłości i krągłości, tak obrzydliwie bladych i kontrastujących z małymi, czarnymi oczami osadzonymi jakby przypadkowo w systemie mimo wszystko symetrycznych, łagodnych łuków. I teraz oto stała w nogach mojego łóżka w czarnej obcisłej sukience i czarnych zakolanówkach. To wszystko była kwestia sekund, nie zdążyłem się ruszyć lub zastanowić nad czymkolwiek, kiedy moja daleka znajoma o dziwnym imieniu stanęła bezpośrednio nad moją twarzą, rozkładając szeroko nogi. Uniosła sukienkę i odciągnęła na bok czarne stringi, ukazując mi swoją pochwę. Zamurowało mnie. Niespodziewanie poczułem na sobie kobiece dłonie. Coś zerwało ze mnie ubranie.
    Niewiele pamiętam z orgii. Pojedyncze migawki, miniatury widoków i doznań. Dziewczyna z recepcji, liżąca długie, trochę krzywe palce u dosyć podłużnych stóp z french pedicure na paznokciach, należących do blondynki, która była już rozebrana. Rozkosz i mój członek. Panika związana z tym, że zostałem obezwładniony i wielokrotnie zgwałcony. Upokorzenie. Zadowolenie. Zbrukanie. Zaspokojenie.
    Nie pamiętam też, kiedy sukkuby z rzeczywistości odeszły, a ja padłem wycieńczony. Spałem jednak krótko. Nie wzeszło jeszcze słońce, kiedy obudził mnie mój kolega z klasy, który także był na wycieczce. Zupełnie nie wiedziałem o co chodzi i co się dzieje. W pośpiechu ubrałem się w cokolwiek. Nie miałem specjalnego wyboru, bo gdy sięgnąłem do swojej torby leżącej nieopodal łóżka, była ona prawie pusta, chociaż kiedy wprowadzałem się do hotelu, było w niej pełno ubrań. Byłem jednak zbyt zdezorientowany, by szukać zguby, po prostu gdy tylko coś znalazłem, założyłem to na siebie. Kolega cały czas krzyczał i poganiał mnie. Niespodziewanie z łóżka obok podniósł się mój ojciec i zaczął narzekać, że jest tak wcześnie, a my hałasujemy i budzimy go. Nie wiedziałem wcześniej, że tam był. Jeszcze bardziej zdezorientowany, chwyciłem swoją prawie pustą torbę i wyleciałem z nią na zewnątrz.
    Hotel był na obrzeżach miasta. Okazało się, że cała grupa jest już w centrum. Musieliśmy się tam jakoś dostać. Pomiędzy hotelem a centrum znajdowała się dziwna konstrukcja z metalowych schodów na rusztowaniach, stanowiąca prawdopodobnie rodzaj gigantycznego skrzyżowania wszystkich chodników w mieście. Błądziliśmy przez moment po poplątanej, metalowej strukturze aż w końcu zdecydowaliśmy, że pójdziemy trochę na około, znajdującym się nieopodal mostem.
    Przed mostem, przy chodniku było zasadzone niewielkie drzewko, pozbawione liści. Zatrzymałem się przed nim i wtedy dopiero mnie zastanowiło, po co mam przy sobie swoją torbę na bagaże. Okazało się, że jest z jednej strony cała usmarowana czymś jasnobrązowym. Zajrzałem do środka. Nie było tam nic poza moją jedwabną kurtką w kolorze piaskowym. Była cała przesiąknięta wymiocinami. Najdziwniejsze jest to, że przez pośpiech nie pamiętam, czy ją wyrzuciłem brudną i bezużyteczną pod drzewkiem, czy zostawiłem w torbie.
    Nie pamiętam też nic z dnia zwiedzania. Byłem zbyt zmęczony i osłupiały. Stałem w holu hotelu z moją bardzo lekką, brudną torbą w kolejce do czegośtam, w związku z zaistniałymi trudnościami z czymś, co mnie zupełnie nie obchodziło. Mój wzrok zawędrował w stronę recepcji. Parę metrów za ladą, przy ścianie stała moja daleka znajoma o dziwnym imieniu, w żółtej, obcisłej sukience. Na mój widok uśmiechnęła się i pomachała mi zalotnie. Odwzajemniłem uśmiech. Poczułem się dumny ze swojego bogatego życia seksualnego.
KRĄG II 1/2
    Wszedłem do swojego pokoju w hotelu. Położyłem się na łóżku i miałem już zasypiać, kiedy nagle na łóżku leżącym naprzeciw mojego (wczoraj była tam ściana) zobaczyłem Jarboe, byłą wokalistkę zespołu Swans. Jarboe była wiedźmą, ubrana w taką ilość dziwnych szmat i obwieszona tyloma talizmanami, że nie widać było jakichkolwiek cech jej fizjonomii, chociażby twarzy, ale wiedziałem, że to ona.
    Jarboe sięgnęła do wazonu, stojącego na jej stoliku nocnym. Znajdowało się tam kilka wysuszonych, rozpadających się elementów roślinnych. Wyciągnęła z niego garść suchych patyków i rzuciła mi je. Nie rozleciały się one w locie, gładko trafiły do mojej dłoni. Nie wiedziałem co z nimi zrobić, to w końcu były zwyczajne patyki. Po prostu odłożyłem je gdzieś na bok. Jarboe wtedy odezwała się posępnym, donośnym głosem:
-Nie odrzucaj niczego, co jest od natury! Nawet to co już umarło i gnije, do niej należy! Nie usuwaj z cywilizacji obumarłych części przyrody! Niech będą wszędzie i przypominają wszystkim o sobie, bo wszędzie należy im się miejsce!
Wtedy rzuciła mi kolejny fragment kompozycji z wazonu. Była to gałązka dębu, z brązowymi już, kruchymi liśćmi. Wiedziałem, co należy z nią zrobić. Siedząc na łóżku, wyciągnąłem rękę trochę nad moją głowę. Okazało się, że tam ściana się kończy, i mogę położyć ręce i zerknąć na asfaltową drogę, znajdującą się zaraz nad moim łóżkiem. Oczywiście, nie było jej tam wcześniej. Położyłem gałązkę na drodze. Obok przejeżdżał akurat czarny lub granatowy Nissan. Na liściach pojawiły się świecące na fioletowo plamy, które zaczęły być coraz większe. Było to bardzo ładne.